Wydaję mi się, że nie tylko ja mam takie odczucia co do wyjątkowej specyfiki czasu. Siedem dni w tygodniu, a każdego czas płynie inaczej. Poniedziałek wcale nie jest najgorszy, ma całkiem dobre tempo jeszcze po weekendzie. Wtorek delikatnie spowalnia, ale da się jeszcze przeżyć. Środa, uff... połowa najgorszego za nami. Czwartek, to już prawie koniec, ale czas jakoś tak bardzo powoli płynie. A piątek to formalność przed wolnym weekendem. Weekend może jest wolny, ale czas ucieka w jego trakcie wyjątkowo szybko. To podejrzane, biorąc pod uwagę fakt, że jakoś w ciągu tygodnia płynie jak za kare. Czy nasze zegarki przyśpieszają po 15 w piątek i zwalniają dopiero nad ranem w poniedziałek?
I teraz tak, jest niedzielne popołudnie, mam świadomosć, ze pozostało mi jedynie pół dnia, a potem czas wróci do normy (a może to teraz jest normalnie?) i przyjdą obowiązki tygodnia pracującego. A ja jestem zmęczona, byłam na fit ballu, spacerze, w kinie, na imprezie i jeszcze jedna przede mną, a ja bym potrzebowała kolejnych trzech dni na wyspanie się, odpoczęcie, posprzątanie mieszkania, no i przygotowanie się na uczelnie. Z drugiej strony, pewnie gdybym otrzymała choćby jeden, dodatkowy dzień wolnego, wykorzystałabym go na dokładnie to samo, na co wykorzystuje swój weekend. Więc może dobrze, że mamy tylko dwa dni w tygodnia na marnowanie swojego czasu?
Z okazji słońca na niebie, życzę wszystkim miłych, ostatnich chwil weekendu. Wybierzmy się na spacer, odpocznijmy, bo gdybyśmy mieli więcej czasu wolnego, to i tak nic by się nie zmieniło w naszym życiu. No, może więcej byśmy pospali.
1 komentarze:
Szał jest, ale ilościowo dupy nie urywa ; D innymi słowy jestem zachwycony i czekam na więcej.
Prześlij komentarz